Ni stąd, ni zowąd kilka tygodni temu pojawiła się Lorde. Większość podążając za wyimaginowaną wojną Perry vs. Gaga przegapiła całkiem ciekawą debiutantkę. Tymczasem Nowozelandzka wokalistka po cichu zdjęła z tronu Billboardu Roar od Katy, wyprzedzając tym samym m.in. Cyrus, Eminem'a czy Drake'a. Singiel Royals króluje po dziś dzień, a po piętach depcze mu duet Eminem & Rihanna oraz wspomniana wcześniej Miley. Jak na siedemnastolatkę spoza Stanów osiągnęła bardzo dużo. Przed wydaniem tego albumu wydała dwie EP'ki, które tylko zaostrzyły apetyt na coś więcej. Czy wrzucając kilka dodatkowych utworów Lorde zaspokoiła zgłodniałych super muzyki? Czy cokolwiek co znalazło się na płycie ma szansę na hit jakim stał się pierwszy singiel?
Pure Heroine jest nie tylko debiutem Lorde, ale i tekściarza oraz producenta Joel'a Little'a. Teksty pisał już wcześniej, jednak smykałkę do komponowania pokazał dopiero przed młodziutką Ellą. Warstwę tekstową współtworzyła z nim Lorde. Album jest krótki - zawiera 10 utworów i kończy się po 37 minutach.
W normalnych okolicznościach czepiałbym się "jakim prawem taki krótki", jednak spędzając prawie miesiąc z tym albumem stwierdzam, że jest to optymalna długość. Materiał jest bardzo klimatyczny - lekko hipnotyzuje i wciąga w swój własny świat. Delikatna elektronika nie przypomina nikogo innego (chociaż naturalnie nasuwają mi się porównania do zeszłorocznej, równie ambitnej debiutantki - Jessie Ware), a charakterystyczny wokal nie pozostawia wątpliwości i nikt nie pomyli Lorde z jakąkolwiek inną wokalistką.
Bardzo pozytywnie zaskakuje warstwa tekstowa. Ella Yelich-O'Connor śpiewa o tym, że nie obchodzą ją pieniądze (Royals), w ciekawy sposób zagaja chłopaka do rozmowy opowiadając o nadchodzącej przyszłości (Tennis Court). Skupia się też na życiu, a głównie na swoim otoczniu - znajomi, małe miasteczko, unikanie blichtru, wspomina nawet o fałszywych "przyjaciołach" itd. Najważniejsze jest jednak to, że dobrze się tego słucha.
Płyta nie ma słabszych momentów, utwory są do siebie podobne, ale bez większego problemu można je rozróżnić. W zależności od dnia/tygodnia więcej słucham tego, czy tamtego utworu. W pamięć zapadły mi single: Royals, Tennis Court i Team. Ponad to polecam Buzzcut Season oraz Glory and Gore. Jednak najbardziej optymalne będzie przesłuchanie całości materiału. Daję 5,5 mimo, że nie zawarto kilku utworów z Tennis Court EP oraz Love Club EP.
PS. W rubryce "genre" na wikipedii widnieje słowo "ARTPOP" przy tym albumie. Według mnie to o wiele większa sztuka niż nowy album Lady Gagi.
Niesamowicie udany debiut :)
OdpowiedzUsuńNowa recenzja na http://The-Rockferry.blog.onet.pl (Lorde "Pure Heroine")
Pozwolisz, że skopiuję swój komentarz od Zuzi? ;)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie Lorde jest ciekawą i wartą poznania artystką. Podobają mi się utwory „Tennis Court” i „Royals”, muszę posłuchać pozostałych.
Kolejna pozytywna recenzja na jej temat. Przesłucham z ciekawości ten debiut :)
OdpowiedzUsuńU mnie nowy post, zapraszam :)
Mi się podoba debiut Lorde i nie jest to gwiazda w stylu Nicki Minaj. Znam Royals, Tennis Court i Team, ale muszę przesłuchać pozostałych utworów, bo wszystkie poprzednie mi się podobają. http://zyciejestmuzykaaa.blogspot.com/ mój blog o muzyce
OdpowiedzUsuń