Słowem wstępu - zabieram się do recenzji ostatniego albumu
Davida Guetta’y od jakiegoś czasu. Dotrwałem do momentu, że pojawiła się
reedycja z dodanym 2.0 do wiele mówiącej nazwy Nothing But The Beat. Zdziwił
mnie fakt, że francuski DJ ma już 45 lat! Z wikipedii wynika, że ma na koncie 5
albumów studyjnych, a wraz z komplikacjami aż 18. Jak na 11 lat to całkiem
sporo. Na wstępie dodam, że nie zapoznałem się z całą dyskografią francuza i
nie zamierzam tego robić w przyszłości. Starczą mi dwa ostatnie LP i bohaterka
dzisiejszego artykułu wersja 2.0 tego drugiego. Zauważyłem, że jest coraz
większy wysyp reedycji albumów. Niektóre bardziej udane (Katy Perry) inne
mniej, a jak wygląda świeżutkie „nic poza bitem”?
Dostajemy aż 21 kawałków w porównaniu do 22 zawartych na
pierwowzorze z 2011 roku. Nie oznacza to jednak, że nie mamy nowych utworów -
wręcz przeciwnie - dostajemy 8 nowych kawałków. W zamian za to wytwórnia
usunęła 9 utworów, które znalazły się na płycie przed rokiem - dziwny krok, z
którym spotykam się pierwszy raz(ale powiedzmy sobie szczerze: kto jest w
stanie wysłuchać 30 utworów Davida?)
Najtrudniejsza część przede mną - ocenianie utworów, ale
może powinienem powiedzieć rozróżnianie ich między sobą. Francuz od premiery
One Love rzuca te same dźwięki, bo dzięki nim osiągnął sukces i teraz na siłę
chce utrzymać swoją pozycję. Pytanie tylko jak długi czas będzie to tolerowane?
Zacznę od „staroci” dostajemy single: świetne Titanum z utalentowaną wokalistką o
imieniu Sia, odrobinę słabsze Turn Me On z
Nicki Minaj, która udziela się także w Where
Them Girls At gdzie ratowała pierwszy singiel przed kompletną kompromitacją.
Reszty starych singli nie chce nawet wymieniać bo ich trochę było, a zmienia
się tylko wykonawca uczestniczący (po tym można rozpoznać inny utwór)
Z nowości dostajemy właściwie to samo co wcześniej. Na uwagę
zasługują tylko piosenki z Sia’ą [?] ale temat jest wałkowany już w 3 utworach
(2 premierowe) co może się znudzić jak piosenki z Chrisem Willisem. Zdziwiło
mnie usunięcie piosenki Night Of Your
Life z Jennifer Hudson, bo to była jedna z ciekawszych propozycji na
płycie.
Jest schematycznie, a artyści pokazujący się przy Davidzie po
prostu psują swój wizerunek. Jednocześnie te skrajnie różne głosy dają
jakąkolwiek różnorodność (niestety tylko wokali). Jestem przeciwny na tego typu płyty, bo z prawie 30 piosenek można wytypować maksymalnie 3 warte uwagi,
choć i tak nie perfekcyjne, ponieważ mające skazę w postaci słabego i oklepanego
podkładu. Liryka tym bardziej nie powala, bo ma być prosto i bez przekazu - tutaj bronić się mają bity (nie bit jak to wygląda na tej płycie).
Bez dyskusji 1, bo jakiś poziom tej muzyki musi być zachowany, a gdyby nie Sia i Nicki Minaj "2.0" byłaby kompletną porażką nie zasługująca nawet na tak słabą ocenę.
On ma 45 lat?! Moim zdaniem to "Turn Me On" jest jednym z lepszych numerów z płyty, a "Where Them Girls At" jest dość słabe. Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńChodziło mi, że "Turn Me On" jest słabsze od "Titanum". Bardzo boli mnie autotune w tym utworze, ale i tak mi się podoba. Co do "Where Them Girls At" to partia Minaj jest najlepsza, a Florida jest Floridą...
UsuńWolę jego starsze kawałki, chociaż nie mogłabym już go teraz słuchać.
OdpowiedzUsuńUważam tak samo. Nicki i Sia nieco tylko ratują jego 'muzykę' ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowy post na The-Rockferry.blog.onet.pl A w nim recenzja nowej płyty Justina Biebera i grafika z Ch. Aguilerą.