sobota, 30 marca 2013

Karmin - Hello (EP)

Duet Karmin tworzy para narzeczonych: Amy Heidemann oraz Nick Noonan. Zespół swój debiut miał już w 2010 roku kiedy to wydali swoją pierwszą EP'kę. Sukces jeśli był to na tyle lokalny, że nie ma o tym wzmianki w internecie. Zakochani nie poddali się i w międzyczasie wrzucając na YouTube'a covery znanych przebojów zabrali się do ciężkiej pracy. Rok później wypuścili dwa bardzo dobre single, z których jeden został użyty do finałów rozgrywek NBA w 2011 i pochodzi z drugiej EP'ki. Pojawili się też m.in w programie "Ellen DeGeneres". Po związaniu się z wytwórnią Epic Records wydali longplay "Karmin Covers Volume 1". W zeszłym roku w końcu ukazał się nowy album, dzięki któremu zespół odniósł upragnioną sławę - krótko grające "Hello" to bohater dzisiejszej recenzji. W trakcie szukania informacji o zespole okazało się, że miałem z nimi styczność już w zeszłym roku podczas konkursu Rolling Stone: "Women Who Rock", który na szczęście wbrew mojej woli wygrali. Jak zawsze spóźniony zapraszam na krótką recenzję mini albumu.

czwartek, 28 marca 2013

Lady Gaga - Born This Way

Artystka-skandalistka o czym już wspominałem podczas recenzji "ery The Fame". Najbardziej znana jest z kreacji z mięsa, niezliczonych ilości peruk, dziwnych szokujących ubrań i oczywiście muzyki. Bez wątpienia to ona najbardziej zamieszała na rynku muzycznym. Lecz jak wiadomo nie łatwo odnieść sukces, a jeszcze trudniej go utrzymać. Po udanym LP i EP, dwóch genialnych trasach koncertowych trzeba było nagrać w końcu super długogrający album. Zapowiadany jako "album dekady" przez samą artystkę otrzymał dość pozytywne recenzje. Jednak po zaprezentowaniu tytułowego singla nie chciałem przesłuchiwać tej płyty. Nie zrobiłem tego przez bite dwa lata, aż do ostatniego tygodnia. Dlaczego w ogóle się za to zabrałem? Prowadzę bloga, dominuje pop, Gaga wydaje ARTPOP, a ja nie znam poprzednika. Tego nie dało się uniknąć i tak o to odkładana w nieskończoność wylądowała na moim odtwarzaczu towarzyszyła mi przez kilka ostatnich tygodni. Czy warto było tak spóźniać się z przesłuchaniem "albumu dekady"?

sobota, 16 marca 2013

Justin Timberlake - The 20/20 Experience

Skrótowo życie Timberlake'a można opisać: dzieciństwo -> Klub Myszki Miki -> N' Sync -> kariera solowa -> aktorstwo i przerwa od muzyki -> wielki powrót do muzyki z płytą "The 20/20 Experience". Ten ostatni krok dzieje się tu i teraz na naszych oczach. 7 lat muzycznej ciszy (poza okazjonalnymi występami z grupą "The Lonely Island") wyostrzyły apetyt fanów do tego stopnia, że ta płyta zostanie kupiona w ciemno przez tysiące ludzi. Bądź co bądź Justin nie jest takim o sobie artystą i gówna nagrać nie może. Kilka miesięcy temu udzielił wywiadu w którym powiedział, że nie mógłby wydawać płyt co roku jak współcześni artyści (czyżby pił do niewyżytej Rihanny?). Tak, czy inaczej  nie jest dla nikogo nowością, że Justin nie spieszy się z wydawaniem kolejnych albumów. O najnowszej płycie sygnowanej literami JT autor wypowiedział się, że czuł się wspaniale nagrywając piosenki dla przyjemności, na luzie nie martwiąc się o to czy kiedykolwiek zostaną one wydane. Zapraszam na recenzję jednej z najbardziej oczekiwanych popowych płyt od wielu, wielu lat. 

niedziela, 10 marca 2013

Justin Timberlake - FutureSex/LoveSounds

Justin Timberlake zadebiutował 20 lat temu występując w Klubie Myszki Miki. Wraz z kolegami z popularnego programu założył zespół 'N Sync. Boysband mimo, że cieszył się ogromną popularnością (oczywiście wśród młodych słuchaczy) w żaden sposób nie rozwijał piosenkarza. Chcąc utrzymać się w showbiznesie i nadążyć za ambicją postawił na solową karierę. 5 listopada 2002 roku ukazał się jego debiutancki album "Justified", który całkowicie zmył z Timberlake'a wizerunek nastolatka z przeciętnego boysbandu. Album był niezwykle popularny, a JT został ochrzczony następcą Michael'a Jackson'a. Stwierdzenie to jest trochę na wyrost, ale nie można odmówić Justinowi talentu. Na drugi album musieliśmy czekać 4 lata. Wydany w 2006 roku "FutureSex/LoveSounds" to bohater dzisiejszej recenzji. Za kilka dni ukaże się jego następca, więc warto przypomnieć sobie album, który umocnił pozycję Justina w przemyśle muzycznym. 

wtorek, 5 marca 2013

Lady Gaga - The Fame Monster (Deluxe Edition)

Czy istnieje jakiś szczęściarz, który nie słyszał o Stefani Germanotta? Jak tak to zalicza się do tego grona osoba mająca w tamtych spodniach wszystkie media od prawie 5 lat. Lady Gaga z hukiem wparowała w muzyczny show-biznes odziana w kuse stroje (czasem nawet i nie) oraz tysiące peruk w 2008 roku. Wydała wtedy album "The Fame" wypełniony hitami, które skutecznie wypełniały czas antenowy prawie wszystkich komercyjnych stacji radiowych na całym świecie. Nieco ponad rok później została wydana EP'ka "The Fame Monster", która jeszcze bardziej umocniła pozycję GaGi jako "nowej Madonny". Ostatni longplay sygnowany pseudonimem piosenkarki pochodzi z połowy 2011 roku i mimo, że single nie osiągnęły tak wysokich pozycji jak w przypadku poprzedników to płyta sprzedała się świetnie. Szumnie jest zapowiadany następca "Born This Way" czyli "ARTPOP", ale żeby nie wybiegać w przyszłość zrecenzowałem początek komercyjnej Germanotty: "The Fame" oraz "The Fame Monster(EP)" czyli epka w wersji deluxe zawierająca wszelkie możliwe piosenki z debiutu i utwory z jedynego minialbumu gwiazdy. Zapraszam!