sobota, 10 maja 2014

This is the end of this story

Każdy jest pisarzem swojej historii dzieląc się swoją powieścią z osobami, które w niej uczestniczą. Chyba, że faktycznie jesteś pisarzem to wtedy w bonusie Twoje wypociny lądują w każdej księgarni, a sam ciułasz niezły hajs (no pod warunkiem, że jesteś dobry). 

Pisząc swoją własną książkę, po ok. 615 dniach kończę rozdział pod tytułem Blogger

Dla dużej ilości osób (a przynajmniej mam taką nadzieję) będzie to zaskoczenie. Spoiler tej decyzji został sprezentowany dwóm osobom i obie wykazały podobną reakcję. W jakiś sposób dobrze to świadczy o mojej pisaninie, ale nie wpłynęło to bardzo na moją decyzję. To koniec. Przynajmniej na razie. Jako, że jesteście moimi czytelnikami musicie wiedzieć co nieco: po co? dlaczego? jak? kiedy? itd. itp. Więc zaczynając wyliczankę...

Pisanie to była niezwykła frajda wiążąca się z jakąś adrenaliną (Czy są błędy? Czy to ma sens? Przecież pełno jest takich blogów i nikt tu nie trafi!), ale każda Wasza wizyta i w miarę konstruktywny komentarz (nawet niepochlebny, ale konstruktywny) wywoływał na mojej twarzy większy lub mniejszy uśmiech. Wszystko jednak wymagało większej ilości czasu, a niefortunnie blogowanie zacząłem miesiąc przed rozpoczęciem studiów. Dlatego też bywały przerwy, czasem dłuższe, czasem krótsze i nie potrafię tego zmienić w dalszym ciągu. 

Brak czasu to jednak nie jedyny powód. Gorzej jest z motywacją, bo tej mi trochę brakuje (na szczęście tylko w sferze internetowej aktywności). Zawsze było tak, że cokolwiek wymyśliłem to realizowałem. Oczywiście planów było wiele i większość poległa, ale co zostało ogłoszone zostało zrobione. Kiedyś. Ten tydzień był decydujący - z moich 7 recenzji opublikowanych została zatrważająca liczba 1 (słownie: jedna recenzja). Wersje robocze skrywają kilka kolejnych, ale nie jest to nic co mógłbym opublikować (nie wspominając o tym, że są nie skończone). Nie lubię robić czegoś na "odwal się" i staram się tego nie robić.

Stąd też nie chcę nikogo oszukiwać, łudzić itd. i oficjalnie przerywam pracę nad tym blogiem. Nic nie usuwam (no chyba, że zajmę się kiedyś komciami ze spamem jeśli będzie mi się chciało), adres będzie działał póki serwery na to pozwolą. Nie planuję powrotów, ale jak znów przywieje mnie wiatr to nie zawaham się zalogować i czegoś napisać. Zastępczego/innego bloga też nie mam zamiaru prowadzić, więc tak jakby znikam z internetów. Oczywiście pozostają portale społecznościowe w tym najważniejszy dla Was last.fm :)

Na całe szczęście życie jest na tyle wielowątkowe, że pewnie nie dane mi będzie za dużo tęsknić za blogowaniem - rodzina, przyjaciele, znajomi, studia i koło naukowe chętnie przyjmą każdą moją wolną minutę i skrycie cieszą się, że spędzę mniej czasu w internetach robiąc coś co mi nie pomoże w przyszłej karierze. 

Z całego serca dziękuję wszystkim czytelnikom: zarówno anonimowym, jak i tym których znam z nazwiska/pseudonimu. 

Do zobaczenia w przyszłości, XOXO
Piotr Papp


poniedziałek, 5 maja 2014

Jessie J - Alive

Jessie J wkroczyła z wielką pompą do muzycznego showbiznesu pod koniec 2010 roku niczym europejska Lady Gaga. Wcześniej udzielała się "tylko" jako songwriterka, ale nie przeszkodziło jej to w karierze wokalistki. W sumie nic dziwnego - jest w końcu absolwentką elitarnej BRIT School. Who You Are będący  jej debiutem ideałem nie był. Mimo dobrej warstwy tekstowej (przypominam, że rozmawiamy o CeHaeRowym popie) i fajnego wokalu płytę niszczył nieco miałki podkład. Album  i tak okazał się sporym sukcesem i doczekał się kilku nowych wydań. Osobiście przypadł mi do gustu i bardzo lubiłem do niego wracać, a hiciorki takie jak Do It Like A Dude czy Who's Laughing Now oraz niesinglowe Mamma Knows Best tylko zaostrzały mój apetyt na nowy krążek. "Doczekałem się" pod koniec sierpnia zeszłego roku. Z trudem przesłuchałem Alive do końca, a kilka miesięcy później wcale nie było łatwiej. Zacznijmy zatem od początku...

poniedziałek, 31 marca 2014

Karmin - Pulses

Ile to już czasu minęło od zapowiedzi tego albumu? Ile od wydania EP'ki Hello, a ile od wydania pierwszego singla? Na te wszystkie pytania istnieje tylko jedna odpowiedź: "za dużo". W zamian za bardzo długi czas oczekiwania powinniśmy dostać niemal arcydzieło (świetny przykład - Beyoncé). Jednak Pulses arcydziełem nazwać nie można. Do miana super albumu czy płyty, która zmieni definicję popu też nie ma co liczyć. Amerykański duet po średnio przyjętym przez krytyków Hello przy okazji premiery tego albumu dostał kubeł zimnej wody na łeb. Już jutro mija tydzień od premiery, a pozytywnych recenzji jak nie było, tak nie ma. Czy debiutancki longplay od Amy i Nick'a jest tak słaby, czy Amerykańscy krytycy po prostu się mylą? Odpowiedź postaram się zawrzeć w tej recenzji. 

wtorek, 25 marca 2014

The Pretty Reckless - Going To Hell

Dla osób w miarę regularnie śledzących tego bloga, mojego facebook'a i last.fm żadnym zaskoczeniem nie będzie, że sięgnąłem po tę płytę. Taylor Momsen i The Pretty Reckless są mi znani od ponad roku, a ich muzyka niemal nie przestaje grać w moich głośnikach. Od tego czasu czekam na ten album, a EP'ka Hit Me Like A Man oraz kolejne single (łącznie z niedocenianym Kill Me) tylko zaostrzały mój apetyt na świeżutki longplay sygnowany logiem amerykańskiego bandu. Dużo piosenek zespół musiał nagrać od nowa, ponieważ huragan Sandy zniszczył studio nagraniowe, sprzęt oraz najnowsze piosenki. To jedyne usprawiedliwienie za opóźnienie premiery tej płyty (Karmin nie ma takiego uzasadnienia za wydanie Pulses dopiero dziś). Czy Taylor i jej zespół zaskakują na nowej płycie? Czy prowokacyjna nazwa i okładka ma tylko wywołać skandal? I w końcu: czy drugi album okaże się międzynarodowym sukcesem?

poniedziałek, 17 marca 2014

Donatan & Cleo - jeszcze artyści czy już celebryci?


Tego Pana i tej Pani przedstawiać nie trzeba - są obecni już niemal wszędzie (co osobiście mi nie przeszkadza), ale powoli moja sympatia do duetu zamienia się w frustrację. Falę goryczy przelała  ich wizyta u Kuby Wojewódzkiego i postanowiłem "porozmyślać" publicznie nad Panem Czamarą na łamach bloga - bo mogę!

czwartek, 13 marca 2014

Adele - 21

Mimo, że kariera Adele Laurie Blue Adkins miała się świetnie od momentu debiutu (nagrodzona m.in. statuetkami Grammy oraz BRIT) to prawdziwego pędu nabrała "dopiero" przy drugim albumie i singlu Rolling In The Deep. 2011 można śmiało nazwać rokiem Brytyjki - kolejne utwory nie schodziły z list przebojów, oba albumy okupowały szczyty rankingów sprzedażowych, a recenzowana płyta dwa lata z rzędu była najchętniej kupowanym albumem (przez trzy lata sprzedano 27 milionów kopii). Od tego czasu ilość nagród i wyróżnień Adele wzrosła wielokrotnie, a do najważniejszych można zaliczyć Złotego Globa, Oscara czy Order Imperium Brytyjskiego(!). Przy okazji wyczekiwania na 24/25, zadośćuczynienia za brak tekstu przez miesiąc zapraszam na recenzję jedną z moich ulubionych płyt. Tekst dla ludzi o mocnych nerwach :> 

sobota, 1 lutego 2014

Various Artists - Saint Heron

Jakiś czas temu wykształcił się trend tworzenia płyt nagrywanych przez wykonawców danej wytwórni i tak kilka lat temu mogliśmy słuchać efektów  Young Money Entertainment (Lil Wayne, Nicki Minaj, Drake itd.) czy Maybach Music Group (Rick Ross, Wale, French Montana). Swoją wytwórnią "pochwalił się" także Kanye West w recenzowanym przeze mnie Cruel Summer. Ostatnia propozycja nie przypadła mi do gustu, za składankę od YME zabieram się od dawna, ale nigdy "nie było okazji" (Bed Rock nie jest ona tragiczne, ale też nie zachęca), a ekipą Ross'a wcale się nie interesowałem. Tym bardziej cieszy obecność na rynku tej płyty - nie wahałem się ani minuty jak tylko usłyszałem o składance Saint Records - wytwórni Solange Knowles. Od tego czasu minęło kilka tygodni i jak tylko nie myślę o studiach to zadaję sobie jedno pytanie: czy mała wytwórnia może zrobić więcej niż olbrzymie kolosy pompujące miliony dolarów w swoich podopiecznych? 

środa, 15 stycznia 2014

Emeli Sandé - Live At The Royal Albert Hall

Jakiś czas temu zauważyłem, że coraz częściej i z większą chęcią sięgam po albumy Live. I chociaż nie łykam wszystkiego co "na żywo" jak pelikan to zdarza mi się wyłowić solistów i zespoły, którzy na koncercie spisują się o wiele lepiej niż w studio. W dużej mierze może to wiązać się z moim upodobaniem do mocnych głosów, orkiestrowej instrumentalnej oprawy, odrobiny nieczystości wokalu i co najważniejsze w czasach komputeryzacji over 10000 - naturalności. Świetnym przykładem jest Rita Ora, która śpiewając akustycznie pokazuje świetny mezzosopranowy wokal umykający podczas popowych technojebek. Debiut Emeli Sandé wolny jest od podobnych "krzywych" dźwięków i bardzo mi się spodobał. Our Version Of Events nie był jednak wolny od wad: przeszkadzała mi pewna schematyczność utworów, podbity wokal czy jego przerysowane panoramowanie. Wszystkie wady powinny zniknąć wraz z tą płytą...

czwartek, 2 stycznia 2014

Year of PAPPARAZZI - 2013!


W tym roku nie jestem hipsterem (jako bloger oczywiście, bo w życiu trzeba być ironicznym) więc jest i podsumowanie minionego roku. Jako, że w lutym postanowiłem założyć konto na last.fm i scrobble w jakiś 90% pokazują stan słuchanej muzyki (pozostałe to to, co słuchałem na telefonie i odtworzenia ze stycznia) ułatwiło to stworzenie tego posta. Po małym ogarnięciu wpisów z okresu listopad 2012-luty 2013 w głowie zaświeciła potężna żarówa "To tym się zachwycałem kupę czasu". Pozostało zrobić selekcję i pociąć się 100 razy by wybrać ulubieńców roku.