Była członkini Destiny's Child nie miała łatwo - zawsze żyła w cieniu Knowles i była "tą gorszą". Po rozpadzie zespołu to ona pierwsza wydała swój hit - "Dilemma" nagrana wraz z raperem Nelly znalazła się także na jej pierwszym solowym albumie. Został on pozytywnie przyjęty przez publiczność i zebrał głównie pozytywne opinie. Podobnie było z następcą wydanym 5 lat później - płyta niby ok, ale brakowało hitu. Ten fakt to bolączka Rowland, bo mimo nagrywania głównie dobrych i bardzo dobrych utworów w klimacie pop i r'n'b nie może przebić się ze swoją piosenką na sam szczyt. Ostatni album Kelly to była chyba największa szansa na hit - modni producenci, klubowe rytmy i inne "smaczki". Nie udało się, a na palcach u jednej dłoni można policzyć piosenki, które pasują do wizerunki wokalistki. Nowy album jest za to o wiele lepszy. Kelly nie cofnęła się, a ewoluowała. Pamiętacie "Motivation"? Takich perełek jest tu więcej.
Zacznijmy od początku: Kelly porzuca wszystkich modnisi w tym jej "ulubionego DJ'a" Davida Guetta. Jako, że jej największym sukcesem komercyjnym i krytycznym z ostatniej płyty było "Motivation" nagrane z Lil Wayne'm logiczne było zaproszenie go do ponownej współpracy. Duet Ice ostatecznie nie znalazł się na płycie - może i dobrze. Według wikipedii nagrano 70 utworów na ten album, z czego wybrano najlepsze 12 (15 w wersji deluxe). Rowland zaprosiła do współpracy topowych (ale nie robiących muzykę w ilościach hurtowych i na jedno kopyto) producentów i możemy usłyszeć podkład m.in. od The Runners, Pharrell'a, T-Minus i The-Dream.
Pierwszym singlem zostało słodkie Kisses Down Low - po kilku odsłuchach zyskuje na wartości, ale to jeszcze nie to co mogła nam pokazać. Jest to po prostu luźna bardziej popowa piosenka. "Resztki Here I Am" usłyszymy za to w najszybszym kawałku, który otwiera album - Freak powinno się spodobać fanom klubowej Kelly.
Resztę płyty można podzielić na dwie części: tą lepszą i tą poprawną. Do tej pierwszej zaliczają się wszystkie tracki z wyraźnym bitem i zazwyczaj z melodyjnym podkładem, czyli nowoczesne, wyraźne r'n'b z wpływami neosoul'u i elektroniki w śladowych ilościach (oczywiście chodzi o użyte "instrumenty", bo klubowa sieczka to nie ten adres). Do drugiej części zaliczam wszystkie te nudne, oklepane kawałki o miłości.
To, że artyści po przejściach piszą lepsze piosenki to wiadomo od dawna. Silne, druzgoczące przeżycia dobrze wpływają na ludzi - są wtedy bardziej autentyczni. Zakochanie się jest często złudzeniem, a wtedy mamy do czynienia z wysypem sztucznych piosenek (w przypadku muzyków oczywiście) "jakie to życie nie jest piękne - radujcie się". Pierwszym z brzegu przykładem jest drugi singiel - Dirty Laundry. Piosenka składa się z prostego, konkretnego bitu i rytmicznej melodii uzupełniających się wzajemnie. Ogromną rolę grają tutaj chórki: "męskie buczenie" oraz melancholijny, nieco mroczny zespół. Dodając konkretny, nie głupi, szczery tekst to jest bomba. Najbardziej osobista piosenka od Rowland i jedna z lepszych (jak nie najlepsza) na płycie. To jest jej taka publiczna spowiedź, szkoda że jedyna.
Na płycie jest też kilka kolaboracji: w Gone udziela się modny ostatnimi czasy Wiz Khalifa i mimo, że kawałek nie jest zły to brakuje "tego czegoś". Bardzo podobny występ (pod względem flow) ma Kevin Cossom z tą różnicą, że tytułowe Talk A Good Game jest o wiele lepsze. Podoba mi się, że teksty można interpretować na swój sposób: nie dostajemy chamskich oczywistości(a przynajmniej nie takich rażących jak "niebo jest niebieskie" itd.). Współautorką całej warstwy lirycznej jest Kelly.
Bez wątpienia motorem sprzedaży albumu jest piosenka You Changed z Beyonce i Michelle z Destiny's Child. Piosenka jest typowa dla pań z tą zasadniczą różnicą, że pierwsze skrzypce grać ma Rowland. Utwór zaczyna Bee od słów "dziewczyny znów robimy to razem", a całość wieńczy słowem "sorry" - ta koncepcja bardzo mi się spodobała. Cieszy mnie to, że piosenka ma delikatną melodię z wyraźnie zaznaczonym rytmem, a kobiety mogą popisać się wokalem. Wielkim zaskoczeniem jest tutaj Kelly, która świetnie radziła sobie w górnych partiach, czego jeszcze nigdy nie robiła. Jej blask trochę opadł gdy ze swoim głosem wkroczyła Beyonce wychodząc na moment do przodu. Williams nawet za bardzo się nie wychylała i wniosła najmniej do tej piosenki. Myślę, że gdyby nie jej udział w DC nigdy nie znalazłaby się na tej płycie(w przeciwieństwie do Knowles, która miała śpiewać w "brudach")
Moim ulubionym utworem zostaje jednak Street Life nagrane wraz z raperem Pusha T. Jest to przykład idealnego nowoczesnego, bujającego rhytm and bluesa. Polecam, bo wokal Kelly świetnie uzupełnia się z rapowanymi zwrotkami Pushy, a całość tak idealnie do siebie pasuje, że nawet nie wiem co o tym napisać. Z tej bardziej delikatnej i słodkiej części płyty jedynym utworem jaki zapadł mi w pamięć jest Red Wine i według mnie to jest ostatnia piosenka, na którą warto zwrócić uwagę - reszta jest po prostu dobra i nie wyróżnia się ani warstwą muzyczną, ani liryczną.
Talk A Good Game jest najlepszą płytą w dorobku Kelly. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Dopracowany jest praktycznie każdy szczegół, łącznie z warstwą tekstową(o czym często się ostatnio zapomina, szczególnie w popie). Niedociągnięcia jeśli się pojawiają nie rażą z impetem wściekłego nosorożca i w zależności od słuchacza, albo będą irytować coraz bardziej (w co wątpię), albo raz zauważone przestaną później odgrywać jakąkolwiek rolę. Bardziej osobiste teksty wyszły Kelly na dobre, podobnie jak spójny podkład zrobiony na wysokim poziomie. Wiele razy też miała okazję popisać się głosem, co prawie zawsze jej się udawało. Nic tylko kupować :D
Skopiuję komentarz, który już kiedyś napisałam: „Dirty Laundry” jest naprawdę dobre, jednak ja takiej muzyki nie słucham. Może zamykam się na niektóre typy muzyki, ale nie chcę się katować czymś co w ogóle mi nie podchodzi. Zdecydowanie wolę jej muzykę od Beyonce. Nie rozumiem zachwytu nad Beyonce. Na mnie ona nigdy nie robiła wrażenia.
OdpowiedzUsuńhttp://true-villain.blog.pl/