piątek, 19 lipca 2013

JAY Z - Magna Carta... Holy Grail

Czasy kiedy na płyty Jay'a spadał sam splendor i chwały już minęły. Według wielu raper nagrywa raz arcydzieło, a raz beznadzieję (jednak utrzymaną na pewnym poziomie). Po ostatnim Blueprint'cie powinno ukazać się arcydzieło,  a czy tak się stało? Nie jest to płyta dorównująca jego poprzednim produkcjom, ale czy pewien poziom można jeszcze przeskoczyć? Wśród recenzentów opinie są mieszane i dla niektórych gówniane są jedne utwory, a dla drugich jest zupełnie na odwrót. Jeszcze więcej sensacji niż zawartość płyty wzbudza sposób promocji: ogłoszenie premiery miesiąc wstecz w przerwie koncertu, teksty utworów zamiast singli i platyna w dniu premiery dzięki umowie z Samsungiem (zmiany przyznawania certyfikatów i inne pierdy). Ale kto bogatemu zabroni? Recenzję Blueprint'a III, od którego zaczęła się moja przygoda z rapem znajdziecie tutaj, a ja zapraszam na tekst dotyczący Carterowskiego Graala. 


To już dwunasty longplay od Hovy i jak zwykle czuć, że zajmował się nim profesjonalista. Gdy tylko zerkniemy na listę producentów wszystko stanie się jasne. Śmietanka branży zebrała siły, aby Jay mógł nawinąć swoje wersy: Boi-1-da ("Not Afraid" Eminema), Hit-Boy ("Niggas In Paris"), J-Roc ("Suit & Tie" Timberlake'a),  Make Will Made It ("Kisses Down Low" Rowland, kilka kawałków Ciary) , No I.D. (Kanye West, Rihanna, ostatni Blueprint) , Pharrell Williams ("Sweet Life" Franka Ocean'a),  Swizz Beatz ("Check On It" Beyonce), The Dream ("Single Ladies" Beyonce), Timbaland. 

Podkład został stworzony przez twórców hitów #1 i dodając do tego markę jaką jest Jay-Z nikt nie powinien być zawiedziony. Wśród producentów nie uświadczymy ziomka Hovy: Kanye Westa. Nie pojawił się on też w żadnym utworze. W zamian za to otrzymujemy Justina Timberlake'a, Beyonce, Frank'a Ocean'a i Rick'a Ross'a. Budżet wydany na ten album był ogromny, więc dziwne że otrzymujemy złoty kielich zamiast obiecanego Graala.

Dopiero co doceniłem ostatni duet Jaya i JT, gdzie raper wydawał się zbędny a już pojawił się drugi utwór. Timberlake znowu odwala kawał dobrej roboty wypadając lepiej od gospodarza(!) Holy Grail to piosenka o sławie, niedogodnościach z nią związanych pełna  nawiązań do innych gwiazd (Michael Jackson, Hammer, Mike Tyson czy Kurt Cobain). Ten ostatni ma najwięcej wspólnego z utworem, bo wykorzystano tutaj sample "Smells Like Teen Spirit" Nirvany. Całość wypadła dużo lepiej niż dobrze, ale bez Justina kiepsko widziałbym ten utwór.


Z "solówek" jakie znalazły się na MC... HG doceniam przede wszystkim pozycję Tom Ford (ah ten sample "Bad Girls") bo szybko wpada w ucho, jest ciekawie zrobiona, a na końcu w chórkach pojawia się nawet małżonka rapera. Lubię bardzo Somewhereinamerica gdzie mamy tylko pianino, Johnny Guitar Watson i samego Jaya. Utwór nie ma refrenu, ale nie przeszkadza to żeby przez jakiś czas utwór siedział w głowie. Zbędny jest tylko wers o Miley Cyrus, bo po co tam Ona?

Heaven to chyba największy tekściarski popis na płycie i poza dwoma elementami piosenka jest perfekcyjna. Po co wyśmiewać teorie spiskowe z Iluminatami (skoro raper udzielał już wywiadów na temat "dziwnej mocy gdy tworzy muzykę")? No i kawałek tekstu "Losing My Religion" od R.E.M. w ustach Jay'a brzmi po prostu śmiesznie. A mogło być tak pięknie.

Part II (On The Run) jako sequel "03' Bonnie & Clyde" wypada kiepsko. Pomijając jednak poprzednika trudno nie docenić delikatnej elektroniki i zmysłowego wokalu Bey. Solowa wersja współautorki jest jednak o wiele lepsza, ale i tej nie mam nic do zarzucenia. Z piosenki nie wychwycimy nic nowego, czego nie wiedzieliśmy wcześniej o małżeństwie. Tych duetów już nie da się zliczyć (jednak szczerze mówiąc mi to wcale nie przeszkadza). Oceans z Frankiem Ocean'em tylko udowadnia, że Hova potrzebuje dobrych wokalistów do refrenów (przy zwrotkach radzi sobie bardzo dobrze, a dłuższe występy innych po prostu go przysłaniają).

Reszta utworów jest albo dobra (Picasso Baby, F.U.T.W.), albo przeciętna (JAY Z Blue), albo nie da się ich słuchać z powodu przerostu formy nad treścią. Chyba tylko West potrafi ogarnąć tak dużo osób w jednym utworze, bo przy jego "All Of The Light" BBC wypada po prostu kiepsko i nie pomaga tutaj zaplecze w składzie Nas, Pharrell Williams, Timbaland, Justin Timberlake, Swizz Beatz oraz Beyonce.

Podsumowując: według mnie album nie jest zły, ale daleko (bardzo daleko) mu do doskonałości. Słychać duże inspiracje "Watch The Throne", ogromne plusy za ciekawe sample (poza "Losing My Religion" nic mnie nie uraziło). Jay-Z zaserwował album przystępniejszy dla radiowego słuchacza i według mnie jest on o wiele lepszy od ostatniego Blueprint'a. Duża różnorodność poszczególnych utworów od elektroniki po pianino, gitary i trąbki nie wpłynęła znacząco na spójność albumu. Jednak przy takiej masie producentów powinno być o wiele lepiej. Teksty utworów mają się różnie i to jest jeden z minusów albumu. Nie wiadomo czy nawiązania do legend wynikają z jakiegoś sentymentu czy wplótł je aby album zyskał miano bardziej wzniosłego. Osobiste piosenki nie chwytają za serce, a ich selekcja powinna być większa(płyta uboższa o 3-4 ostatnie utwory) Album trzyma jakiś minimalny, ale wciąż wysoki poziom do którego raper przyzwyczaił swoich fanów. Ode mnie 4 (już bez sentymentów jak ostatnio).

2 komentarze:

  1. eee to już i tak nie ten sam Jay-z z czasów starych płyt, kiedy nie liczyły się jeszcze dla niego tylko pieniądze.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie znam ani jednej płyty Jay'a Z w całości.

    Nowa recenzja na http://The-Rockferry.blog.onet.pl (Adam Lambert "Trespassing")

    OdpowiedzUsuń