niedziela, 28 października 2012

6 x Rihanna: from Music Of The Sun to Talk That Talk

Kim jest Rihanna chyba każdy wie. Od 2005 roku robi wokół siebie tyle szumu, że tylko ludzie w śpiączce są w stanie przegapić wyczyny gwiazdy. Przy okazji przeróżnych skandali Panna Fenty nie pozwala o sobie zapomnieć żadnej komercyjnej stacji radiowej. Premiera siódmego studyjnego albumu miała miejsce pod koniec listopada 2012 roku. Początki nieznanej wtedy jeszcze Robyn sięgają kilku lat wstecz kiedy to poznała Evana Rogersa. To on pomógł jej nagrywać dema i to dzięki niemu wylądowała w Def Jam Recording. Równie często jak nagrywa płyty (praktycznie rok w rok) raczy fanów nowym wizerunkiem. Przez te kilka lat działy się wokół niej przedziwne rzeczy - szczególnie w muzyce. Przekrój kilku albumów studyjnych jest w tym tekście, a recenzja "Unapologetic" w tym linku. Najbardziej niewyżyta księżniczka popu to właśnie ona.


Music Of The Sun (2005)
Wielkim zaskoczeniem będzie debiut Barbadoski jeśli zabierze się za nie jakikolwiek nowy (młody) fan Rihanny. Lekkostrawny pop utrzymany raczej w klimatach rhytm and blues'a i reggae to zupełnie inna bajka. Za produkcję odpowiada głównie odkrywca jej talentu - Evan Rogers. Album jest spójny, żeby nie powiedzieć nudny ponieważ ciężko odróżnić niektóre utwory. Płyta jest raczej do połknięcia na raz i to najlepiej na plaży, a przynajmniej w piękną, słoneczną pogodę. Wyśmienicie na parkietach radziła sobie piosenka Pon De Replay będąca pierwszym singlem (i hitem) Rihanny. Szczyt w U.S.A. był bardzo blisko, ale debiutującej dziewczynie nie śniło się nawet osiągnięte drugie miejsce na liście Hot 100 Billboardu. Na płycie znalazły się jeszcze dwie piosenki, które lubię i polecam: Rush i Let Me.


A Girl Like Me (2006)
Zauważona przez świat Rihanna rok po debiucie uraczyła nas swoim drugim albumem studyjnym. Ponownie stanął za nim Rogers, a że ostatnio był sukces to wytwórnia zainwestowała trochę więcej pieniędzy w nową płytę i do grona producentów dołączyli Stargate i Jonathan Rotem. Pierwszym singlem zostało S.O.S. (Rescue Me) i to był ewidentny strzał w dziesiątkę (#1 w U.S.A i kilku innych krajach). Jeśli chodzi o jakikolwiek postęp w stosunku do debiutu to jest on zerowy. Wydany w niecały rok po debiucie to składanka praktycznie identycznych piosenek, które znalazły się na pierwszej płycie. Nutkę dancehall'u poczujemy w singlu Break It Off nagranym z Sean'em Paul'em, a więcej emocji i możliwości wokalnych Barbadoska pokazała w Unfaithul. To byłoby na tyle jeśli chodzi o drugi album: według mnie tylko single zasługują na jakąkolwiek uwagę.


Good Girl Gone Bad (2007)
Jay-Z czuwający przy karierze nowego nabytku Def Jam postanowił bardziej się zaangażować. Razem nagrali przebój Umbrella, który uczynił z Rihanny gwiazdę światowego formatu. Międzynarodowy hit uzyskał szczyty list przebojów w większości krajów, a ja nie pamiętam nikogo kto nie nucił "umbrella, ella, ella, e, e, e...". Nagrodę Grammy nie zgarnęła przez przypadek. Chociaż muzyka jaką zaprezentowała na trzecim krążku nijak miała się do poprzednich dokonań to zachowała ona jakąś oryginalność i co najważniejsze postawiła na jakość, którą czuć. To czego zabrakło na płycie to zapychacze. Wiadomo, że są gorsze kawałki, ale nawet te całkiem nieźle poradziłyby sobie na listach przebojów. Z ciekawszych propozycji należy wymienić dyskotekowe Don't Stop The Music samplujące "Wanna Be Startin' Something" Michael'a Jackson'a, na wyrost nazywany duetem Rehab (feat. Justin Timberlake). Kiedyś darzyłem niebywałą sympatią Shut Up And Drive, ale lepsze jest według mnie szalone Breakin' Dishes. Fanów ballad powinna zadowolić kolaboracja z Ne-Yo: Hate That I Love You, które według mnie wymięka przy tytułowym Good Girl Gone Bad. To, że potrafi stworzyć klimat udowadnia w niesinglowych Question Existing albo bardziej dynamicznym Lemme Get That. Reedycja wydana rok po debiucie przyniosła trzy nowe utwory: hity Disturbia i Take A Bow, oraz duet z Maroon 5: If I Never See Your Face Again. Podsumowując: dobra, świetnie zrobiona i wykonana płyta. Pop w przystępnej formie, gdzie sama wokalistka wyznaczała trendy, a nie za nimi podąrzała.


Rated R (2009)
Następcą hitowego GGGB nie miała być ta płyta. Projekt nad którym pracowali w studio po trasie koncertowej promującej poprzednika został porzucony po pobiciu Barbadoski przez jej ówczesnego(obecnego/byłego?) partnera Chrisa Browna. Jako, że maczał swoje bokserskie palce w tamtych utworach płyta zaginęła na którymś dysku twardym Def Jam'u. Rihanna całkowicie zmieniła swój wizerunek: z grzecznej i mniej grzecznej dziewczynki przeobraziła się w bezpruderyjną kobietę. Materiał zgromadzony na czwartym albumie studyjnym miał być dużo ostrzejszy, mroczniejszy i odważniejszy. Jak powiedziała, tak zrobiła. Rated R świetnie przyjęty przez krytyków to mieszanka niebanalnego popu ozdobionego słyszalnymi gitarami i perkusją w ogromnych ilościach. Na wyrost, ale można śmiało napisać, że szeroko pojęta muzyka rockowa miała wpływ na artystkę. W jeszcze mniejszych ilościach usłyszymy tutaj r'n'b. Sama zainteresowana miała ogromny wpływ na powstające dzieło: oprócz współtworzenia większości piosenek (tak, pisała teksty!) dobierała materiał, producentów, tekściarzy itd. 


Będąc w końcu kobietą (według wypowiedzi poczuła się nią nagrywając ten album) zaprezentowała nam 13 (lub 14) świetnych propozycji dając nawet 56 minut naprawdę dobrej muzyki. Żeby było miło dla oka zrzuciła trochę ubrań w trakcie sesji zdjęciowych (patrz na prawo). Nie przeciągając: zapowiadające czwarty album Russian Roulette to pełna bolesnych emocji ballada, gdzie wyciszone instrumenty przeplatają się ze szczerym wokalem Rihanny. Co oprócz tego otrzymaliśmy od wokalistki? Przede wszystkim bujający hicior Rude Boy, który jako jedyny odstaje brzmieniowo od pozostałych utworów. Elektroniką uraczono nas w intro Mad House i G4L (do tego drugiego przekonałem się całkiem niedawno). Do bardziej drapieżnych piosenek należy zaliczyć hip-hopowy duet z Young Jeezy'm Hard. Piosenka wręcz stworzona dla obojga: świetnie się uzupełniają, a całość jest tak zmiksowana, że nie przeszkadzają banalne haczyki. W ostrzejszych klimatach Rihanna sprawdza się równie dobrze jak w tanecznych: dobrym przykładem jest Rockstar 101 i Fire Bomb (ten drugi jest zrobiony w fajnym nieco apokaliptycznym klimacie). Ciężko przejść obojętnie obok ballad, których nie mogło zabraknąć. The Last Song jest najlepszą na płycie, a niewiele gorsze są Cold Case Love Stupid In Love. Do dziś to jej najlepsza płyta.

Loud (2010)
Jako, że Rated R się nie sprzedał i wykrzesano tylko jeden hit na szczyt Billboardu Rihanna postanowiła zmienić styl o 180 stopni. Po nagraniu Love The Way You Lie z Eminemem wiadomo było że kontynuacja pojawi się na jej płycie. Latem wyciekło nagranie Who's That Chick, które na szczęście nie pojawiło się na płycie. Otrzymaliśmy za to hit Only Girl (In The World) obsypany m.in. nagrodą Grammy. W porównaniu do poprzedników album jest kompletnie nierówny: całość nie jest spleciona żadną koncepcją i otrzymujemy sadomasochistyczne, głośne, dyskotekowe S&M, zaraz obok imprezowe z elementami reggae Cheers(Drink To That), poporap z Drakiem: What's My Name (szybko wpadająca w ucho, melodyjna kompozycja). Nie zabrakło również ballad: ostrzejsze Skin, spokojne z gitarowymi refrenami California King Bed i wspomniane wcześniej Love The Way You Lie Pt. II czyli sequel hitu z tą różnicą, że pierwsze skrzypce gra Rihanna, a całość jest bardziej fortepianowa. Warto na koniec wspomnieć o Man Down - taki powrót do korzeni poprzez hawajskie rytmy. Mimo wielu wad albumu jest on w miarę udany i mimo, że bardzo daleko mu do miana ambitnego to Rihanna w takim lekkim klimacie się sprawdza. Hitów było co nie miara, ale jej jeszcze było mało i w rok później startuje promocja: 


Talk That Talk (2011)
Zamiast reedycji Loud dostaliśmy nowy studyjny album. Według samej zainteresowanej materiał był za dobry na reedycję i chyba trochę kłamała. Każda piosenka zawarta na albumie nawiązuje do seksu i trudno uwierzyć, że to czysty przypadek. Pełna erotyki płyta przyniosła klubowe hity produkcji Calvina Harrisa: We Found Love oraz Where Have You Been. Ten pierwszy przez 10 tygodni okupował szczyt w U.S.A. i przez kolejne miesiące mogliśmy usłyszeć kilka wycieków z tym samym podkładem od innych gwiazd z komentarzem "nagrałam to pierwsza, ale [tutaj wklej jakiś bezsensowny argument]". Sentymentalnie lubię You Da One Do Ya Thang za lajtowy rhytmandbluesowy klimat. Mimo  wszystko płytę rozsadzają kompozycje w typowych czarnych klimatach i za to najbardziej lubię ten krążek. Tytułowe Talk That Talk z Jay'em-Z to majstersztyk i jest moją ulubioną piosenką na płycie. Pozycje z tej kategorii, którę lubię to Cockiness(Love It) Birthday Cake (wolę remix z Chrisem Brownem). Drunk On Love całą swoją magię zawdzięcza sample'owi The xx(Intro to praktycznie instrumental, ale bardzo wyczyszczony wokal Rihanny wcale nie przeszkadza). Farewell wypada o wiele lepiej i jako jedyne jest pozbawione wyuzdanych treści. Listę ulubieńców zamykam na zakręconym  Roc Me Out i dubstepowym Red Lipstick (wersja deluxe). Album jest moim zdaniem minimalnie lepszy od Loud, ale lata świetlne dzielą go do GGGB czy Rated R. 




Lubię Rihannę i nigdy tego nie ukrywałem. Ciężko jest jednak patrzeć na wyczyny gwiazdy i to w jaki sposób traktuje swoich fanów(spóźnianie się na koncerty, niedopracowane płyty itd.) Z jednej strony nieustannie zajmuje się skandalami, a z drugiej notorycznie wypuszcza nowe single i płyty. Szkoda tylko, że jej propozycje to głównie muzyczny fastfood, który szybko się nudzi. Niemniej jednak nawet idąc zgodnie z panującą modą pozostawia sobie odrobinę oryginalności. Najlepszym albumem w jej karierze jest 'Rated R', niewiele odstaje od niego 'Good Girl Gone Bad', a trochę bardziej 'Loud' i 'Talk That Talk'. Pierwsze dwa albumy traktuję raczej jako pomysł/koncepcję, która została porzucona (może i dobrze?). Rihanna? Tak, ale tylko jeśli chcesz słuchać nieambitnej muzyki po to, żeby się odprężyć. Resztę w postaci ponadprzeciętnego wokalu i górnolotnych tekstów zostawmy innym wokalistkom. 

3 komentarze:

  1. Rated R to rzeczywiście bez wątpienia najlepszy album :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak dla mnie gotowy produkt, tyle.

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam "A Girl like Me", "Talk that Talk" i "Loud". Za to "GGGB" i "RR" zupełnie mi nie podchodzą (czy jestem jedyną osobą, która nie lubi "Rated R"?).
    Nowa recenzja: "Some Nights" fun. (fizzz-reviews.blogspot.com)

    OdpowiedzUsuń