niedziela, 29 września 2013

Miley Cyrus - Wrecking Ball

Dzisiaj mega komercyjnie i nietypowo. Komercyjnie, bo "Wrecking Ball" już drugi tydzień okupuje szczyt Hot100 (też mi wyczyn, jak niejedna piosenka po 10 tygodni potrafi spędzić na pierwszym miejscu). Nietypowo, bo recenzja dotyczy singla. Jest to już 69 wpis na blogu (If you know, what I mean) i musiał dotyczyć kogoś w jakiś sposób wyjątkowego. Gdyby ktoś kilka lat temu stwierdził, że tak będzie wyglądać Hannah Montana wszyscy puknęliby się łeb. Chcąc nie chcąc ten "ktoś" miałby rację. Pozostawiając nowy image młodej gwiazdy do dyskusji innym skupię się na muzyce, bo ta spod nazwiska Miley Cyrus sprzedaje się jak ciepłe bułeczki pozostawiając po sobie zazwyczaj skrajne obrzydzenie i wymioty. Czy faktycznie jest się czym zachwycać (lub obrzydzać)? Odpowiedź znajdziecie w tym tekście. 



Zacznę od tego, że fanem Cyrus nie byłem, nie jestem i raczej nie będę. Nigdy też nie należałem do grupy tzw. hejterów. Po prostu miałem ją w dupie. Wiedza na jej temat do tego roku wyglądała mniej więcej tak: "Hannah Montana, Party In The U.S.A. - dupy nie urywa, ale jak na nastolatkę i target całkiem spoko, Can't Be Tamed (singiel) - o może będzie z niej coś fajnego". Coś po drodze poszło jednak nie tak - spora część ciała Miley pokryła się tatuażami (to akurat plus, bo lubię tatuaże :3), a nieco później pod kosiarką wylądowało ponad pół głowy Miley (ogromny minus). Co muzycznie się wydarzyło przy okazji nowego albumu studyjnego? 

Pierwszy singiel - We Can't Stop to produkcja Mike Will Made It. Gościu świetnie obraca się w mainstream'owym czarnym popie o czym może świadczyć kilka bardzo dobrych piosenek: Ciara - Body Party, Kelly Rowland - Kisses Down Low, Rihanna - Pour It Up. Jednak to utwór Miley osiągnął największy sukces. Dlaczego? To pytanie zadaje sobie do dziś, bo (prawdopodobnie) odrzut Rihanny został doszczętnie (no dobra nie doszczętnie) skopany. Ale o tym nie dziś. Wrecking Ball jest o wiele ciekawsze pod wieloma względami. 

Po pierwsze produkcja: tutaj świetnie wykazali się Dr. Luke oraz Cirkut. Oboje są mistrzowie w swoim fachu, mają portfolia przepełnione hitami (i przy okazji świetnymi piosenkami). Ballada o tempie 120 uderzeń na minutę, trwająca 3:43 jest idealna do radia i co widać po pozycjach na listach ta opcja doskonale "się sprawdza". W piosence poza wyraźną perkusją możemy usłyszeć klawisze, a nawet instrumenty smyczkowe. Dodatkowo niby banalne wyciszenie potęgujące emocje pod koniec utworu, tutaj pasuje idealnie i urozmaica prostą piosenkę (standardowo zwrotki ciszej, refren głośno i z pierdolnięciem). 

Warstwa liryczna pozytywnie zaskakuje - niby miłość i inne duperele, ale nie wali tandetą niczym tytułowa niszcząca kula. Byłby ideał, gdyby nie teledysk! Wcale się nie dziwię, że doczekał się miliarda przeróbek, a moim faworytem jest ta z Nicolas'em Cage'm. 


Tak na serio to jest mega obleśne: lizanie młotka, huśtanie się nago na kuli i inne - a mogło być tak pięknie. Na szczęście wyszła wersja "Director's Cut" ograniczona do popiersia Cyrus (na które też nie mogę się patrzeć, ale to raczej osobiste odczucia). 

Podsumowując: jest dobrze, a w niczym nie przeszkadza, że jest to odrzut Beyoncé - chociaż nie wątpię, że w jej wykonaniu byłoby o niebo lepiej. Album zapowiada się różnorodnie i być może da się go słuchać <odsłuch_fragmentów> Poniżej wersja audio - nie mogę Wam fundować stresu z oglądaniem i tak już znanego obrzydliwego teledysku. 



3 komentarze:

  1. Utwór niczego sobie, ale żeby był jakichś górnych lotów to nie mogę powiedzieć, aczkolwiek bardziej podoba mi się od "We Can't Stop".
    Co do wizerunku Miley, to niech sobie dziewczyna robi co chce. Byleby tylko muzykę tworzyła na poziomie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piosenka w porównaniu do "We Can't stop" wypada mega pozytywnie. Teledysk.... hmm, przemilczę.

    Nowa recenzja na http://The-Rockferry.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja ja tam lubie. Przynajmniej cos sie dzieje wokol niej.

    OdpowiedzUsuń