Prawdopodobnie podobnie jak ja pierwszy raz słyszycie o tym zespole. Jeśli jednak już "gdzieś, tam, kiedyś" twórczość zespołu ze Szczecina przewinęła się przez Twój odtwarzacz (a jeśli daj Boże pojawiłeś/aś się na koncercie) to już wiesz jak będzie wyglądać cała ta relacja. I nie chodzi tu o schematyczność, a wysoki poziom jaki reprezentują sobą muzycy.
Na samym początku muszę jednak wypomnieć "modę" na spóźnianie się na koncerty. Wiem, że robią to "najwięksi", ale wydaje mi się, że jeśli ktoś w jakiś sposób z tego żyje to kwadrans akademicki jest maksem na jaki można sobie pozwolić. 40 minut? - zdecydowanie za dużo! Na tym polu zaczynają się i kończą moje narzekania i bóle dupy, bo "Big Fat Mama" odwaliła kawał solidnej roboty i niemal natychmiast zapomniałem o przydługim oczekiwaniu na gwiazdę wieczoru.
To, że muzycznie i wokalnie będzie "pure perfection" wiedziałem już po przesłuchaniu dorobku zespołu, który w tym roku obchodzi swoje dziesięciolecie. Dekada, podczas której "Gruba mamuśka" dorobiła się trzech studyjnych albumów zrobiła swoje, a zapewne ogromna ilość zagranych koncertów spowodowała lawinę pozytywnych wrażeń.
Nie będę się rozpisywał na temat repertuaru, bo zapoznanie się z nim uważam niemal za obowiązek. Większość wykonywanych utworów pochodziła z najnowszej płyty zatytułowanej "Music For Your Grandma", ale nie zabrakło też "staroci". Ogromny plus należy się zespołowi za neonowe stroje, które wzbogacały i tak bogate (instrumentalnie) kawałki. Muzyka dla babci? Bitch please! No chyba, że tą babcią jest Tina Turner.
I w końcu to, co na koncertach jest najważniejsze: kontakt z publicznością! Tutaj nie ma co narzekać, a wręcz przeciwnie - zespół spisał się na medal. Widownia bawiła się całkiem nieźle i skutecznie udało się rozruszać większość ludzi przebywających w Cafe Niebo. Wokalistka mająca głos jak dzwon (ciągle się zastanawiam jak z takiej drobnej kobiety wydobywa się mocny głos grubej murzynki) zachęcała do klaskania, basista poza kokietowaniem zszedł ze sceny podając mikrofon fanom, a gitarzysta-wokalista świetnie rozbawiał publiczność anegdotkami i zapowiedziami kolejnych utworów. Jego "hopsa za synapsa" oraz reszta powiedzonek i historii prawdopodobnie pozostanie ze mną do końca moich dni.
Za pamięci: chciałbym pozdrowić grubszego staruszka, który obudził się w przerwie koncertu śpiewając "Rolling In The Deep" i do końca koncertu kontynuował zwracanie na siebie uwagi. Jeszcze większe pozdrowienia należą się dziewczynie, której niewiele brakowało aby przywaliła jegomościowi w zęby za podrywanie jej chłopaka (prawie padłem ze śmiechu jak krzyknęła "zamknij ryj" podczas bisu). No i była również skuteczna riposta (po prostu pierwsza klasa) ze strony członka zespołu ;)
Czego mogę chcieć od zespołu? Żeby byli jeszcze bardziej popularni i więcej koncertowali (we Wrocławiu szczególnie!). No i dajcie więcej śpiewania klawiszowcowi, bo jego partie jednej z piosenek dosłownie urywały dupsko (oczywiście nie uwłaczając pozostałym członkom zespołu). Na następny koncert zabiorę się z większą ilością gotówki, aby kupić to "zespołowe nasienie" jakkolwiek to tu i teraz brzmi. Może nie zabraknie mi też odwagi do przeprowadzenia wywiadu. Jednego jestem pewien - na pewno będę się dobrze bawił i lepszej rekomendacji pisać nie trzeba.
Za koncert dziękuję http://heartbeat.net.pl/ :D
Po takiej relacji muszę posłuchać ich muzyki :)
OdpowiedzUsuńOMG xD Nie wiem co napisać.
OdpowiedzUsuńZapraszam na nową notkę na http://true-villain.blog.pl