piątek, 4 października 2013

Justin Timberlake - The 20/20 Experience: 2 of 2

Nieco ponad pół roku temu po siedmiu latach muzycznej suchoty z wielkim hukiem wparował Justin Timberlake. 20/20 Experience to płyta niemal doskonała, na której potknięcia są niemal niezauważalne. Muzyk wrócił z przekonaniem "mam ich wszystkich w dupie, nagram zajebistą płytę, która nie zabrzmi na żadnej chujowej dyskotece". Mimo, że moje przepowiednie nie wyszły (Mirrors stało się hitem) to zdania o płycie nie zmieniłem. Wiedziałem też, że ciężka będzie rola następcy i więcej taki rarytas może się nie trafić. Po wypowiedzi JT, że nie mógłby wydawać płyt co roku "majowa wieść" o następcy za kilka miesięcy wydawała mi się kpiną. Nowy singiel, tracklista, drugi singiel i egzemplarz w ręku rozwiały moje wątpliwości - Timberlake wrócił na dobre. I ponad milion sprzedanej części pierwszej to dla niego za mało. 


Zacznę od podobieństw z poprzednikiem - wszak tytuł niemal ten sam, no i to jest jawna kontynuacja. Grono producentów pozostało niemal bez zmian: Timberlake, Timbaland, J-Roc i Rob Knox - to "stary zespół" wzbogacony o Daniela Jones'a. Zabrakło tylko The Tennessee Kids (chociaż są wzmianki na płycie), a w zamian za to dostajemy The Benjamin Wright Orchestra. W wersji podstawowej mamy 11 kawałków (+1 w porównaniu z "1 of 2"), a wersję deluxe wzbogacono o dwa tracki. 

Część druga to większy ukłon w stronę stacji radiowych i "starych fanów", którzy potrzebują nieco elektroniki połączonej z głosem JT, a SexyBack wyszło im już bokiem. Na całe szczęście Dżastin nie zapomniał o koncepcie albumu, dlatego też różnorodność została wizytówką czwartego LP Księcia Popu. Muszę przyznać, że niedociągnięć jest dużo więcej niż w przypadku części pierwszej. 

Pierwszego singla nie pokochałem od razu - w ramach buntu wolałem słuchać, np. Mirrors. Dopiero słuchając całości "od deski do deski" doceniłem Take Back The Night. Na całe szczęście nie jest to wizytówka płyty i znajdziemy o wiele bardziej wytrawne smaczki. Utwory zawarte na "2 of 2" są zazwyczaj krótsze (najmniej 4,5 minuty i aż 6 sztuk poniżej 6 minut!). Niestety nie pomogło to, żeby jarać się materiałem od A do Z. Ale...



I tak jest (bardzo) dobrze!  JT świetnie się bawi różnymi stylami, ale i tak najbardziej go lubię w nieco ambitniejszych klimatach. Takie na przykład gitarowe Drink You Away (najlepszy kawałek z płyty moim zdaniem) trąci mi ogromną porcją soulu. I jaram się zarówno gitarą, jak i wokalem Timberlake'a. Podobnie jest z Only When I Walk Away - nie widzę żadnego powodu by wieszać psy na Justinie za te utwory (nawet za to narzędzie diabła - syntezator). Rozpoczęcie jest na przykład o wiele lepsze i bardziej różnorodne niż Pusher Love Girl i mimo, że tutaj bardziej siłę stanowi podkład niż wokal to i tak warto spędzić trochę czasu z Gimme What I Don't Know(I Want)

Cabaret i Murder to jedyne duety na płycie. W pierwszym pomagał Drake, a w drugim stały ziomek czyli JAY Z. W normalnych okolicznościach powiedziałbym, że nie ma nic dziwnego w lepszym wykonaniu tego drugiego, ale do Suit and Tie musiałem się długo przekonywać. Oba tracki są jednak warte uwagi mimo słyszalnie lepszego Murder. 

Liryka jest mniej wysmakowana niż w części pierwszej, ale i tak mi podchodzi. Wyraźnie słychać, że Timberlake trochę poluźnił muszkę i rozpiął guzik od koszuli (być może zdjął nawet marynarkę). Nie zapomniał jednak o byciu dżentelmenem, więc teksty w stylu "ta suka coś tam" to nie ten adres. Wbrew zasadom lubię TKO będący drugim singlem i średnio jara mnie True Blood (mimo, że te smyczki pod koniec mega hipnotyzują). Do worka "piosenek wartych uwagi" wrzucę jeszcze Not A Bad Thing będące zwieńczeniem podstawowej ery 20/20. 

Kilka zdań podsumowania. TEN krążek pozostawia niedosyt (głównie przez ultramegaepickie zakończenie The 20/20 Experience). Mimo tego, że płyta się broni (i to bardzo dobrze) to nie uważam, że powinna się pojawić tak szybko. Nasuwa mi się tutaj od razu MJ, który przy okazji płyty "Bad" został pohamowany przez producentów i nie wydał 20 utworowego, ponad dwugodzinnego albumu. Timbaland łasy na hajs nie powiedział "weź chłopie poczekaj jeszcze pół roku, albo trzaśnij reedycję". Dodatkowo usunąłbym jeden utwór aby łącznie było ich faktycznie 20, a część (tylko w drugiej części) trochę skrócił. Reszta bez zarzutu pure perfection. Tak trzymaj JT!


2 komentarze:

  1. Klasa sama w sobie, i pomyslec ze zaczynal w takim N'Sync. Kosmos...

    OdpowiedzUsuń
  2. świetna płyta, nawet nie wiem czy nie lepsza od poprzedniej części.

    OdpowiedzUsuń