niedziela, 13 października 2013

John Mayer - Paradise Valley

Już kilka lat temu nad przemysłem muzycznym zawisły czarne chmury. Według wytwórni spowodowane jest to przez nielegalne ściąganie muzyki przez internautów, według mnie - przez politykę wytwórni. Nie wszystkich oczywiście, ale podobieństw brzmienia (zarówno instrumentalnego jak i wokalnego) poszczególnych wokalistów i wokalistek jest za dużo. Dodając do tego schematyczność kolejnych hitów wizja na kolejne lata zapowiada istną muzyczną apokalipsę. Na całe szczęście coraz więcej zasłużonych Artystów jest na swoim miejscu - szczycie list przebojów (patrz Billboard Hot 100: Lorde). Ostatnio jednak (dalej siedząc w mainstreamie) poszukuję bardziej klimatycznych brzmień co dobitnie pokazują rankingi na last.fm. Adele, Florence i Skylar Grey to moje królowe ostatnich miesięcy. Jesień jak zwykle obsypała różnorodnymi albumami w ilościach porównywalnych do stosów liści za oknem. Nadzieją na ultra-super-zajebisty krążek był JT i mimo, że druga część 20/20 Experience i jest dobra to nie zadowoliła mnie tak jak pierwsza. Na szczęście grzebiąc w Spotify natrafiłem na niespełna trzymiesięczną perełkę od John'a Mayer'a - Paradise Valley. To już szósty studyjny album Amerykańskiego singer-songwritera, gitarzysty i producenta. Zapraszam na iście rajską ucztę.


Produkcja, teksty i wokal - tym zajął się John Mayer przy tworzeniu albumu. 10 z 11 kawałków na płycie to jego pióro przy współpracy z gośćmi poszczególnych piosenkach (starring Katy Perry & Frank Ocean). Jedyna piosenka, której nie napisał to cover Call Me The Breeze JJ Cale'a. Przy produkcji całego albumu wsparł go znany z poprzednika i tuzina innych świetnych płyt Don Was. Dodając wszystko do kupy zbiera się 40 minut typowo Amerykańskiej muzyki.


Z tego co zdążyłem się zorientować multi-gatunkowość to wizytówka Mayer'a i tutaj nie jest inaczej. Płyty nie da się zaszufladkować do jednego gatunku i otrzymujemy niewybuchową mieszankę pop'u, rock'a, blues'a, a nawet soul'u i country. Każdy powinien znaleźć coś dla siebie pod warunkiem, że spokojna muzyka jak najbardziej mu odpowiada - Ci którzy potrzebują basu łamiącego żebra i 200 BPM mogą zasnąć już po minucie.  Płytę charakteryzuje stoicki spokój - delikatne gitarowe brzmienia i hipnotyzujący wokal idealnie ze sobą współgrają.

Na szczególną uwagę zasługują tutaj duety. Who You Love nagrane z Katy Perry to przykład idealnej miłosnej ballady. Delikatnie, spokojnie, melodyjnie, nastrojowo itd. itd. i nie trzeba ozdobników, wysokich  i mocnych dźwięków. Wildfire otrzymujemy w dwóch wersjach: pierwsza otwierająca album to przyjemna kompozycja, w której wyraźnie słyszymy wpływy country, druga to magiczne 86 sekund Franka. Breaux dał piosence zupełnie inny wyraz - każdy skoczny, "wiejski" element (swoją drogą bardzo przyjemny) został zastąpiony przez pianino i tylko ono towarzyszy delikatnemu wokalowi Ocean'a. 



Liryka oscyluje wokół miłości, zagubienia, przeszłości, tu i ówdzie jakiś monolog do kobiety. Jest prosto i przyjemnie, ale bez specjalnych rewelacji. Siłą krążka są ballady. To one przykuwają uwagę słuchacza i chociaż nie ma nic równie dobrego jak Who You Love to warto zwrócić uwagę na singlowe Paper Doll, czy jedno z moich ulubionych I Will Be Found (Lost At The Sea). Niczemu sobie jest też pierwsza ballada - Dear Marie pokazująca 100% Mayer'a. 

Zdanie podsumowania: krążek polecam każdemu. Zdaję sobie jednak sprawę, że nie każdemu i nie zawsze może przypaść do gustu. Wiem, że i u mnie nadejdzie czas kiedy nie przetrawię nawet minuty z John'em. Dlatego też kuję żelazo póki gorące i zanurzam się po uszy w jego twórczości. Miłego tygodnia!


3 komentarze:

  1. Fantastycznie. Czekalem ale jednoczesnie nie wierzylem ze ktos zdecyduje sie zrecenzowac nowe dzielo Johna. Dla mnie album magiczny pod kazdym wzgledem. Cos mi sie wydaje ze to bedzie najlepszy album tej jesieni. Przynajmniej dla mnie. Moze wiecej osob zwroci teraz uwage na Johna. U mnie na liscie jest juz "Wildfire" a "Who You Love" juz wkrotce. Jeszcze raz wielkie dzieki za recenzje. Od czasow recenzji Skylar Grey nie czytalem nic z taka radoscia i ciekawoscia.
    Ps. Skylar to takze moja krolowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powinieneś podziękować Katy Perry ;) Może Ty się szarpniesz na tekst o tej płycie?

      Usuń
    2. No gdybym mial taka mozliwosc by podziekowac jej osobiscie to chetnie bym to zrobil ha ha. A co do recenzji to zdecydowanie lepiej jak ty oraz inni znani mi blogerzy bedziecie to robic, bo wy sie w tym specjalizujecie. Ja moge co najwyzej polecic te plyte na moim blogu. I nie wykluczone ze tak zrobie.

      Usuń