wtorek, 5 marca 2013

Lady Gaga - The Fame Monster (Deluxe Edition)

Czy istnieje jakiś szczęściarz, który nie słyszał o Stefani Germanotta? Jak tak to zalicza się do tego grona osoba mająca w tamtych spodniach wszystkie media od prawie 5 lat. Lady Gaga z hukiem wparowała w muzyczny show-biznes odziana w kuse stroje (czasem nawet i nie) oraz tysiące peruk w 2008 roku. Wydała wtedy album "The Fame" wypełniony hitami, które skutecznie wypełniały czas antenowy prawie wszystkich komercyjnych stacji radiowych na całym świecie. Nieco ponad rok później została wydana EP'ka "The Fame Monster", która jeszcze bardziej umocniła pozycję GaGi jako "nowej Madonny". Ostatni longplay sygnowany pseudonimem piosenkarki pochodzi z połowy 2011 roku i mimo, że single nie osiągnęły tak wysokich pozycji jak w przypadku poprzedników to płyta sprzedała się świetnie. Szumnie jest zapowiadany następca "Born This Way" czyli "ARTPOP", ale żeby nie wybiegać w przyszłość zrecenzowałem początek komercyjnej Germanotty: "The Fame" oraz "The Fame Monster(EP)" czyli epka w wersji deluxe zawierająca wszelkie możliwe piosenki z debiutu i utwory z jedynego minialbumu gwiazdy. Zapraszam!


Na początku wspomnę, że nie darzę GaGi sympatią. Wiem, że ma świetny głos i robi to co robi tylko dla sławy. Nie lubię też tych wszystkich skandali, które zamiast tło do jej twórczości często grają pierwsze skrzypce. Jednak mając na uwadze, że jest to najbardziej kolorowa postać w muzyce XXI wieku musiałem się przełamać i zrobiłem to gdy wydała EP'kę - ponad dwa lata temu. Jednak, żeby zachować chronologię opiszę najpierw drugi dysk - debiut.

The Fame

Większość płyty, a przynajmniej single znane są szerszej publiczności dzięki rozgłośniom radiowym. Swego czasu te piosenki dosłownie nie znikały z list przebojów. Czy zasłużenie, to już jest osobne pytanie. Just Dance oraz Lovegame mimo tego, że były hitami nie zasługują na żadną uwagę - ot, taki muzyczny fastfood, który akurat wpadł do ucha ludziom około 4 lata temu. Jako, że takich produkcji było już wiele, a ostatnimi czasy jest ich zdecydowanie za wiele chyba już nikt nie może tego słuchać z przyjemnością.

Całkowicie inaczej sprawa się miała z innymi singlami z tejże płyty. Mowa oczywiście o Poker Face i Paparazzi. Mimo tego, że ten pierwszy nie jest niczym odkrywczym w muzyce (zresztą tak jak cała płyta) i uszy aż bolą od użytych w utworze syntezatorów to pół planety pokochało ten utwór. "Sztuka" jak się nazywa teraz wszystko wychodzące z pod rąk tlenionej skandalistki zaczęła się wraz z upublicznieniem teledysku do ostatniego singla. To co zaprezentowała Germanotta w piosence (dobitny jak na pop tekst) oraz videoklipie bez większych oporów i jęków można zaliczyć do wizytówki pierwszej dekady XXI wieku w muzyce. Nie bez powodu klip uzyskał miano krótkiego filmu, a Lady Gaga uznanie u Quentin'a Tarantino.


Poza wyżej wymienionymi szlagierami warte uwagi są (również singlowe) Beautiful, Dirty, Rich i tytułowa pozycja The Fame. Reszta piosenek to piorunująca mieszanka dance'u, oraz różnego rodzaju popu (np. zalatujące latami '90 Eh, Eh) Czasem mam ochotę posłuchać Starstruck(Space Cowboy & Flo Rida na featuringu). Oczywiście inne pozycje również łatwo wpadają w ucho, ale często też szybko wypadają, więc nie należy zawracać sobie nimi głowy. Tym bardziej, że EP'ka z dopiskiem "Monster" zawiera kilka wisienek.

The Fame Monster (EP)

Powiem szczerze, że dopiero ten krążek przekonał mnie do Gagi i wtedy też sięgnąłem wstecz do jej solowej twórczości. Nie przeciągając już dłużej zaczynamy!

Płytka składa się z 8 utworów. Już na sam początek dostajemy bombę, która została singlem promującym wydawnictwo: Bad Romance. W tym utworze nie ma nic do czego można by się przyczepić. Teledysk był oczywiście kontrowersyjny, ale wokalistka zrezygnowała (przynajmniej w dużym stopniu) z autotune'a i to wyszło piosence tylko na plus. Jednak prawdziwy pokaz swoich umiejętności wokalnych pokazała w najspokojniejszej piosence na płycie - Speechless. Cichy, ale nie monotonny podkład, gdzieniegdzie "wzdychające" chórki i głos, który spokojnie mógłby zaśpiewać jazz'ową lub blues'ową piosenkę. Zdecydowanie jedna z mocniejszych pozycji na krążku. Alejandro było ostatnim singlem i miało okazję zostać wakacyjnym hitem w 2010 roku - to było dobre podsumowanie ery "The Fame".


"Wiśniówką na torcie" jak mówi Czesiek Mozil bez wątpienia jest duet z Beyoncé - Telephone. Któryś z recenzentów nazwał tą piosenkę popowym hymnem XXI wieku. Może na wyrost, ale nie zapominajmy o ponad 10 minutowym teledysku będącym kontynuacją tego do Paparazzi. Jako, że liczy się muzyka to dobrze zmiksowane, różniące się i dopełniające wokale oraz ciekawy, niepowtarzalny podkład czynią cuda. Dzięki "hip-hopowej" Bee wybaczam nawet bezsensowny tekst i te beznadziejne powtarzanie sylab, które akurat tutaj jest urocze. 

O "Born This Way" napiszę jeszcze przed premierą ARTPOP, więc podsumowanie ograniczę tylko do całkiem udanej "ery sławy". Lady Gaga ma wszelkie predyspozycje by zostać nową królową pop'u. Bez wątpienia ma większy talent niż obejmująca od kilkudziesięciu lat Madonna. Niestety skandale to nie wszystko i musi być spore poparcie od strony muzyki. Ta jest średnia, ale opisując całość. Wybór singli jest tak wyśmienity, że wiele osób pobiegnie bijąc się o ostatnie egzemplarze płyt, ale bolesną prawdą jest fakt, że obecne są niepotrzebne wypełniacze. Dobrze, że chociaż ona nie wydaje płyt co rok ;) Płyta jako całość zgarnia zasłużoną 4.

3 komentarze:

  1. Żartujesz? "Just Dance" jest naprawdę dobre, pamiętam jakie na mnie ogromne wrażenie wywołało i szczerzę mówiąc, tęsknie za GaGą z z pierwszej płyty. Mam nadzieje, że nowy album będzie naprawdę niezły, bo mam wobec niego duże oczekiwania :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię jej wizerunek i to co prezentuje swoją osobą, jednak jej muzyka do mnie nie przemawia. Mimo to, lubię kilka jej piosenek. Z tej płyty podoba mi się Paprazzi. Pozdrawiam, True-Villain.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie przepadam za GaGą :/
    Zapraszam na nn :)

    OdpowiedzUsuń