niedziela, 20 stycznia 2013

Justin Bieber - Believe

Jakby ktoś w zeszłym roku powiedział mi, że przesłucham w całości płytę tego kolesia obśmiałbym go na całego. Dlaczego? Justin Bieber - bohater dzisiejszej recenzji jest chłopakiem rok młodszym ode mnie(w tym roku będzie obchodził 19 urodziny), a do zeszłego roku charakteryzował się tym, że wyglądał na maksymalnie 13. Do tego doszedł fakt, że w wieku 17 lat jeszcze nie przeszedł mutacji i śpiewał jak dziewczynka. W zeszłym roku upragniona zmiana nadeszła i Biebs miał podać ludziom ambitny materiał, który odetnie jego piętno z debiutu. Słowo 'miał' jest tutaj kluczowe, ale jak nie umarłem przesłuchując tą płytę to oznacza, że nie ma tragedii. A teraz konkrety: minialbum i dwa albumy studyjne to była jego dyskografia przed wydaniem "Believe". Nie znam w całości żadnej z płyt, ale wystarczą mi takie hiciory jak Baby (każdy to słyszał nabijając się z biednego chłopca), Never Say Never (wciśnięte w film Karate Kid, nagrane z Jaden'em Smith'em) oraz nowa wersja All I Want For Christmas Is You (nie trafił w ani jeden dźwięk i chyba miał mutację). Żadna z nich nie mogła mnie zmusić do sięgnięcia po ten album. Zrobił to singiel zapowiadający całe dzieło, a mianowicie Boyfriend.



Zanim przejdę do poszczególnych kawałków zwrócę uwagę na to, że Justin chce zgromadzić większą publiczność wokół siebie i chociaż minimalnie podwyższyć średni wiek fanów. Zresztą latka lecą, a część fanek stracił po ścięciu "grzyba".

Co otrzymamy kupując "Believe" w wersji deluxe? 16 kawałków utrzymanych w klimacie pop, r'n'b oraz dance - poza ostatnim standard dla młodego artysty. Nic nowego, nic świeżego, a jedyne co może uratować ten rodzaj muzyki to dobry wokal i w miarę ambitne teksty. I to wystarczy jedynie osobom lubującym w takich klimatach.

Na początek otrzymujemy dance'owy duet z Ludacris'em All Around The World. Piosenka jest do bólu przeciętna - nie wyróżnia się w żaden sposób na plus ani minus - każdy inny mógłby to zaśpiewać i to pewnie z podobnym skutkiem. W podobnym klimacie utrzymany jest kolejny duet - tym razem na featuringu Big Sean. W porównaniu do poprzedniej tutaj otrzymujemy dubstepowe wstawki i beznadziejny irytujący refren. Gdyby dorównywały zwrotkom można byłoby nawet przełknąć badziewny tekst - As Long As You Love Me zdecydowanie na nie. 

Teraz moja ulubiona piosenka od Justina - Boyfriend. Otrzymujemy tutaj miks pop'u, r'n'b i może na wyrost hip-hop'u - Biebs próbuje rapować. Nie jest to jakaś rewelacyjna piosenka. Zwrotki to pseudo rap, a refren to wokal/trochę pisk piosenkarza. Mimo wtórności takich utworów, ta mi odpowiada i pasuje idealnie do tego chłopaka. Jakby zaczął swoją muzyczną przygodę od tej piosenki nikt nigdy nie śmiałby się z Justina Biebera.


Tekst to jest największa bolączka płyty - zadowalają tylko nastolatki. Zresztą i tak nikt się chyba nie spodziewał jakiś rewelacji. Co ambitnego może nagrać nastolatek? Posłuchamy sobie o dziewczynach, miłości w kiepskim wydaniu i teksty bez sensu, np. najnowszy singiel z Nicki Minaj - Beauty And A Beat (nie będę przytaczać, ale tytuł wiele wyjaśnia). Jedyne co ratuję całość to przeciętny, ale znośny podkład i wokal Justina, który po mutacji jest jeszcze lepszy (wcześniej też nie był zły, tylko trochę mało męski dziewczęcy).

Poza wymienionymi kawałkami otrzymujemy sporo ballad, czego akurat można było się spodziewać. Ciężko byłoby wybrać chociaż jedną w jakiś sposób dobrą. Delikatny podkład? Jest. Wokal? Jest. Ambitny tekst? Nie ten adres. Z tego gatunku znośne jest tylko tytułowe Believe - za ten chór gospel - świetna końcówka!
Na tytuł najlepszej piosenki zasługuje Right Here nagrane z Drake'iem. Ciekawy podkład, dobry wokal + gościnny udział rapera. Oboje sprawdzają się w tego typu piosenkach w średnim tempie, a dodatkowy wokal urozmaica utwór i wnosi wiele więcej niż rapowe kwestie pozostałych gości. 

Najtrudniejszy moment to ocena. Nie da się nie zauważyć postępu jaki zrobił od początku kariery, ale nie można traktować traktować Biebsa jako zagubionego nowicjusza - EP-ka, komplikacja, 2 LP to już jest spore doświadczenie, a wytwórnia zatrudnia najlepszych w branży do komponowania i pisania tekstów. Płyta jest przeciętna - z jednej strony przeciętny podkład, z drugiej w miarę dobry wokal, a z trzeciej totalnie do bani tekst będący kiepską ozdobą reszty. Mimo to należą się ogromne brawa za próbę odcięcia się od wizerunku trzynastoletniej dziewczynki i kilka piosenek, które już da się słuchać. Biebs dostaje zasłużone 3.


A internet/świat to nie miejsce gdzie się wybacza. Piętno Baby pozostanie z nim na kilka dobrych lat. No i ma dużo trudniej niż Timberlake - tamten nagrywał bardzo kiepskie piosenki jako członek boysbandu, a solową karierę zaczął od naprawdę dobrego albumu. Dżastin jeszcze może pokazać na co go stać, a wtedy hejterzy może chociaż trochę przystopują. Zresztą zazdrość i tak ich zżera - każdy chciałby mieć tyle kasy ;)

6 komentarzy:

  1. Tą płytą Justin Bieber udowodnił, że nie gra już dla jedenastolatek. Wskoczył o dwa oczka wyżej, ale wciąż śpiewa dla dziewczynek marzących o księciu z bajki.
    Szczerze muszę przyznać, że numer z Nicki Minaj wyszedł naprawdę nieźle. Jedyny utwór wokalisty, jaki zniosę od początku do końca.

    "Jakby zaczął swoją muzyczną przygodę od tej piosenki nikt nigdy nie śmiałby się z Justina Biebera." śmiali by się, ale tylko trochę mniej :P

    Z jednej strony piszesz tak: "w miarę ambitne teksty" a kilka linijek później tak: "Tekst to jest największa bolączka płyty - zadowalają tylko nastolatki. Zresztą i tak nikt się chyba nie spodziewał jakiś rewelacji. Co ambitnego może nagrać nastolatek?..." Zdecyduj się ;)

    "...który po mutacji jest jeszcze lepszy" mutacja trwa dość długo, bo aż kilka lat, a w przypadku Justina śmiem twierdzić, że jego głos dopiero co zaczął mutować :P

    Tak sobie przeczytałem tą twoją recenzję i myślę, że ty go naprawdę lubisz, bo to czuć czytając notkę. Z jednej strony piszesz o nim pozytywnie, a chwilę później już nie. Tak trochę, jakbyś był nie pewny, czy pisać o nim dobrze czy jednak nie.
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tekst "w miarę ambitne teksty" jest skierowany ogólnie do nurtu popo-r,n'b, a nie w płytę Justina.

      Co do lubienia: nie czuję do niego ani sympatii, ani nienawiści - aczkolwiek faktycznie nie wiem co o nim pisać po dwóch latach obśmiewania, a pokazał całkiem przyzwoity krążek (jak na niego).

      Jedyne czego nie lubię to stylizowanie się na dużo młodszego (tutaj to chyba koniec, ale pod tym względem królową jest Carly RaeJepsen).

      Usuń
  2. On chyba właśnie stylizuje się na starszego! ale fakt, pod tym względem dominuję Carly :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Płyta znacznie lepsza niż pierwsza. Justin lepiej brzmi

    Nowa recenzja na http://the-rockferry.blog.onet.pl (Goldfrapp "Black Cherry")

    OdpowiedzUsuń
  4. Nominowałam Cię do Liebster Award. Więcej u mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie się jakoś ten album nie bardzo podoba. I nie rozumiem fenomenu "Boyfriend". Do bólu przeciętny numer. Za to podoba mi się numer tytułowy.
    Nowa recenzja: "Take the Crown" Robbie Williams (fizzz-reviews.blogspot.com)

    OdpowiedzUsuń