poniedziałek, 19 listopada 2012

Robbie Williams - Take The Crown

Robbie Williams zaczynał swoją karierę w boysbandzie Take That. Z różnych powodów odszedł z zespołu w 1995 roku, a rok później zespół rozpadł się. W 1997 roku pojawił się pierwszy solowy album Robbiego Life Thru A Lens, z którego pochodzą hity Angels czy Old Before I Die. Później wokalista praktycznie co roku wydawał jakiś album (LP, "live", "greatest hits") W sumie mamy 13 albumów. Przede mną jest właśnie ten nr 13 - Take The Crown. Ma na koncie jeden z najdroższych konktraktów - 80 milionów dolarów z EMI Music. Przez ponad 15 lat dostaliśmy mnóstwo albumów, singli, koncertów i czego dusza zapragnie. Williams pokazał klasę i z każdym albumem udowadnia, że pop to piękny gatunek muzyki. Czy, gdy króluje elektronika, a większość artystów poszukuje "nowych brzmień" w klubowych brzmieniach (i zazwyczaj tylko na tym tracą) "podstarzały" Robbie ma szansę na komercyjny sukces? Postaram się rozwiać te wątpliwości.
Na całe szczęście nowa wytwórnia (albo raczej Robbie) nie poszła śladem mody i nie ma tutaj muzyki na klubowe parkiety. Dostajemy zatem popową płytę składającą się z 13 utworów na maksa charakterystycznych dla tego wokalisty. Chciał napisać popowy album wypełniony "stadionowymi hitami", ba! twierdzi nawet, że to mu się udało! Wytwórnia miała wątpliwości co do pewnych utworów i...

wychodzi na to, że się mylili. Candy pnie się w górę na brytyjskiej liście hitów. Zresztą sami oceńcie:

Za produkcję każdego utworu odpowiedzialny jest Jacknife Lee (m.in. Snow Patrol i RED od Taylor Swift - tego drugiego nie słuchałem) i nie mam się do czego przyczepić. Niby radiówka, komercha, tu gitara, tam perkusja, a tam dalej jeszcze coś innego. Wiadomo - mogło być pięknie, coś nowego, wstrząsającego, wyznaczającego nowe trendy itd. Tylko pytanie po co? Tak też jest dobrze, a lepsze to niż wkręcanie do każdego gatunku elementów elektroniki (szczególnie modny ostatnio dubstep).

Liryka jest już dziełem większej liczby osób. W każdej poza Losers współautorem jest Williams. Swoje "trzy grosze" dorzucali jeszcze Tim Metcalfe, Flynn Francis i kilkoro innych. Standardowo nasłuchamy się o miłości, ale akurat w przypadku tego wokalisty wcale mi to nie przeszkadza - on do tego po prostu pasuje. Oprócz tego dostaniemy wspominki z przeszłości, wołanie "chcę być chłopcem", byciu gorszym/lepszym od innych. Tematy zahaczające o wątek miłosny to monologi do kobiety, obietnicy o zmianie siebie, ślepa miłość, prośby o szansę dla związku itp. Największym badziewiem jednak jest piosenka Hey Wow Yeah Yeah, której tekst ogranicza się do kilkunastu słów niemających sensu(nie no dobra - "bawmy się").

Czy jest aż tak dobrze (lub źle)? I tak i nie. Są kompozycje, które w jakiś sposób przykuwają uwagę, np. Candy. Reszta jest niby przebojowa, ale jakoś nie wyróżnia się na tle innych radiówek. Lubię Be A Boy i Different, ale raczej za przystępny tekst. Inne piosenki nie są złe, ale nie są też dobre - ot kolejne przeciętniaczki, na które praktycznie nikt nie zwróci uwagi. Wraz ze stworzeniem popowej płyty Robbie zapomniał o pompie jaką tworzy każdym kolejnym albumem, a muzyka stała się płytsza i nie pomogli tutaj  lekko niszowi producenci - wszystko jest takie zwyczajne. Tym razem trója, bo on potrafi zrobić porządny album i udowodnił to nie raz.

4 komentarze:

  1. Znam tylko "Candy" i nawet mi się podoba :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie podoba mi się pierwszy singiel z tej płyty. Po całość kieeedyś sięgnę.
    Nowa recenzja: "Take Me Home" One Direction (http://fizzz-reviews.blogspot.com/)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapraszam na nowy post na The-Rockferry.blog.onet.pl, gdzie znajdziesz recenzję nowej płyty Ani Dąbrowskiej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Fotkę Rihanny z sesji do TTT znalazłam tutaj: http://www.ultimate-rihanna.com/gallery/thumbnails.php?album=2289
    Nie wszystkie sa w dużych rozmiarach, ale większośc tak

    OdpowiedzUsuń